Legalize it!!!
Doszliśmy do IV RP. Do stanu, kiedy to groźnie brzmiące religijne groźby kapłanów, takich jak Ojciec dyrektor ks. Tadeusz Ryzyk, biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Kiedy prezydent czuję się odpowiedzialny przed Bogiem a nie przed narodem. Takie nastały czasy. Być może powodem takiego stanu rzeczy jest rosnąca wrażliwość religijna Polaków. Obawiam się jednak, że owe chrześcijańskie wartości podzielane są głównie przez LPR czy Pis wraz ze szwadronami emerytowanych zwolenniczek. Wyobraźmy sobie sytuację, że w Polsce w kraju wolnym i zapewniającym wolność komuś zabrania się wiary czy praktyk religijnych. Ooooo nie, niedoczekanie!!! Wtedy by się gromy posypały. Mieli byśmy tutaj kolejne powstanie narodowe. Problem jednak zdaje się blednąć, jeśli zaznaczymy, że religia katolicka nie jest jedyną funkcjonującą w Polsce. Właściwie, co to jest, żeby określać, jakie religie w Polsce są wyznawane a jakie nie. Nie jest to takie łatwe do sprawdzenia, gdyż wielu ludzi najzwyczajniej unika tematów wiary. To ich intymna sfera, w którą wgląd mają oni sami i ich najbliżsi. (Wyznania na mocno zakrapianych rodzinnych imprezach o swej rzekomej komunikacji z Bogiem) Co natomiast powinni zrobić ludzie, których wiara opiera się o tradycję z Jamajki. Ruch Rastafari - Ruch „duchowej świadomości” („spiritual consciousness”) znajduje, co raz większe zainteresowanie w Europie i na świecie. Według podstawowych informacji znalezionych bez trudu w internecie marihuana, uznana w Polsce jako narkotyk, jest elementem odgrywającym w tej religii wielką rolę. „Jej palenie jest rodzajem aktu religijnego, którego zasadność próbuje się potwierdzić cytatami z Biblii. Wykorzystywana jest do wnioskowania i traktowana jest jako sakrament, który oczyszcza ciało i umysł, powiększa świadomość, ułatwia pokojowe współistnienie i przybliża do Jah. Rastafarianie są zaskoczeni faktem, że marihuana jest nielegalna. Postrzegają ją jako substancję otwierającą umysł - coś, czego system Babilonu, jak rozumują, jawnie sobie nie życzy. W swoim rozumowaniu przytaczają kontrastowe porównanie ziół do alkoholu, który według nich ogłupia ludzi i nie jest częścią afrykańskiej kultury. Pomimo takiej oceny działania marihuany, jej zażywanie nie jest religijnym nakazem, wielu Rastafarian jej nie używa.” Jednak bez wątpienia jest to element dla niektórych niezbędny do zachowania swej religijnej tożsamości, kultywowania tradycji i życia według własnych przekonań. Zastanówmy się, więc czy marihuana w Polsce jest, aby na pewno nie legalna? Okazuje się, że nie dla wszystkich. Wspierając się na najważniejszym, jak sądzę, naszym narodowym dokumencie gwarantującym nam niepodważalne prawa czytamy: „Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w sprawie wolności sumienia i wyznania stwierdza:
Art. 53. 1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. Wolność religii obejmuje także posiadanie świątyń i innych miejsc kultu w zależności od potrzeb ludzi wierzących oraz prawo osób do korzystania z pomocy religijnej tam, gdzie się znajdują.” Jasno wynika z tego, że będąc Rastafarianinem, wierząc w to, czcząc Jah, jesteśmy jakby objęci taryfą ulgową i nielegalność marihuany nie powinna nas obowiązywać. To czy jesteśmy gorliwymi Rastafarianami czy też nie, nie leży to w ocenie prawa, tak samo jak nie można oceniać gorliwości chrześcijaństwa. Dlatego właśnie nikt nie ma prawa kwestionować naszego używania marihuany tak jak pod wątpliwość nie poddaje się używanie krzyża, kadzidła, czy kropidła. Faktem jest, że popularna „trawa” awansuje w tym przypadku do rekwizytu religijnego, co według konstytucji jest nie do podważenia. Wyobraźmy sobie wiec minę policjanta, który chcąc aresztować delikwenta za posiadanie grama „zioła” słyszy: „Jestem Rastafafianinem, to moja religia a wolność wyznania i praktyk religijnych zapewnia mi konstytucja”. Jestem przekonany, że dla 99,9% naszej policji konstytucja nie była by wystarczającym argumentem, jednak prawnie, moralnie, powinna być. Innym krzepiącym argumentem mogłoby być, że „w 1996 r. ruch Rastafari na całym świecie otrzymał status doradczy przy Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ). Nie jest to, więc pomysł grupki oszołomów, ale najzwyklejsza ludzka wiara w coś wyższego, boskiego, dobrego i czuwającego. „Rastafarianie wierzą, że marihuana to Drzewo Życia, wspominane w Piśmie Świętym. Rastafarianie opierają się na staroangielskiej wersji Biblii (King James version, z 1611 roku). W oryginale Biblii (Wj 30: 23) są słowa "kanehbosm" i rastafarianie tłumaczą je jako "pachnące konopie" (choć tłumaczono to różnie), i były one używane do praktyk religijnych. Słowo to powtarza się także w:
Iz 43:24, wreszcie pięćset syklów kasji, według wagi przybytku, oraz jeden hin oliwy z oliwek.
Jr 6:20, Na co sprowadzacie Mi kadzidło ze Saby albo wyborny korzeń trzcinowy z dalekiej ziemi? Nie podobają Mi się wasze całopalenia, a wasze krwawe ofiary nie są Mi przyjemne.
Ez 27:19 Dan i Jawan począwszy od Uzzal drogą wymiany za twe towary dostarczały ci wyroby żelazne, cynamon i trzcinę
PnP 4:14 nard i szafran, wonna trzcina i cynamon, i wszelkie drzewa żywiczne
Słowo kanehbosm zastąpione jest słowem trzcina.”
Na legalizacje marihuany w Polsce nie mamy co liczyć a rosnąca popularność Ruchu Rastafari zdaje się prowadzić raczej do wzrostu liczby wyroków skazujących za posiadanie marihuany. Co jednak z tymi, którzy naprawdę używają jej do modlitwy czy osiągania stanów przybliżających do Jah (Boga). Otóż jeśli mam być szczery to prawda jest brutalna a fakty okrutne, bo wyznawcy Rastafari w Polsce ze swym okultyzmem są po prostu nielegalni. Czy to ma być wolność wyznania…???
Mam zaszczyt przedstawić Państwu fenomen na europejskiej scenie politycznej, prezydenta IV, bo jakże by inaczej, Rzeczypospolitej. Jest on jak przystało na autorytarną osobowość, osobą silną i bezkompromisową. To dobrze! Taki wszak powinien być prezydent. Powinien wiedzieć, co i dlaczego jest dobre dla kraju i jego obywateli. Powinien być wodzem budzącym szacunek i poważanie a nie jak jest u nas w Polsce….śmiech i drwiny. Czy to wina społeczeństwa, że się uwzięli, czy może mediów, które działają jak zmysł węchu i bezbłędnie wskazują wszystkie wpadki głowy państwa? Może jednak odpowiedź jest prostsza. Może to wina prezydenta a przynajmniej ludzi od jego promocji.
We wszystkich czasach i wszystkich cywilizacjach istnieli władcy. Byli oni zazwyczaj uosobieniem siły, błyskotliwości, przywództwa. Jeśli nie mieli tych cech to zostawało uwielbienie społeczeństwa lub…..tyrania. W przypadku przywódcy wyimaginowanej IV RP, nie ma on posłuchu społecznego a także wnioskując z ilości wpadek, gaf i nietaktów, nie ma również innych cenionych cech, których ja nie mam już ochoty wymieniać. Zamienił je wszystkie na niewyobrażalną wprost upartość. Tyrania w demokratycznym państwie nie wchodzi w grę a więc, co? Nie ma wyjścia. Będziemy go słuchać albo się obrazi. Nie są to niczym nie poparte pogróżki gdyż wszyscy pamiętamy jak Lech Kaczyński po wygranej PO zamilkł na amen. To było coś, czego społeczeństwo nie mogło mu zrobić…zrobiło...przestał się odzywać. Co nie którzy martwią się, że jeśli poparcie PO będzie wciąż rosło a prezydent nie zyska cudownego posłuchu u ludzi to gotów nam rozpieprzyć gospodarkę. Będziemy mieć za swoje. O ile w sprawach oficjalnych Lech Kaczyński stara się sprawować swój urząd jak należy, o tyle nie można mu wybaczyć irracjonalnych zachowań jak nie zaproszenie Adama Michnika na obchody studenckich protestów Marca 68 w Pałacu Prezydenckim. To żenujące niedopatrzenie, czy żenujący efekt antypatii wobec Adama Michnika? Pikanterii dodaje fakt, że ową gafę prezydent bagatelizuje a właściwie kompletnie pomija. Bogdan Czajkowski odmówił przyjęcia wyróżnienia przyznawanego przez prezydenta, co powinno poskutkować przeprosinami i wyjaśnieniami ze strony kancelarii prezydenta, jednak nie w IV RP. Prawo, sprawiedliwość, bardzo to wszystko ładnie brzmi, ale nie zaszkodziłoby również odrobina taktowności i dobrego smaku.
Wniosek nasuwa się jeden. Wygrane wybory prezydenckie nie zapewniają poparcia społecznego, a roszczeniowa postawa głowy państwa zadaje się nie mieć uzasadnienia w naszej pozycji na arenie międzynarodowej. Najdziwniejszy jednak w tym całym zamieszaniu jest fakt, że prezydent najwyraźniej „nie lubi” nas, społeczeństwa i umiarkowanie zależy mu na naszym poparciu. Cóż, ludu się nie wybiera a My Polacy bogatsi o tą 5-letnią kadencję będziemy opowiadać kiedyś wspomnienia „o władcy, który obraził się na swój Naród”.
6:00 rano! Budzik, kawa, łazienka w różnej kolejności. Tak zazwyczaj zaczyna się roboczy dzień obywatela IV RP. Koszula, krawat, buty…wszystko perfekcyjne i profesjonalne jak zawsze. Jeszcze tylko uwodzicielskie spojrzenie w lustro….jak wspaniale być mną. Pan w średnim wieku ruszył z kopyta do pracy, której zawsze pragnął, a która nigdy jeszcze nie przyniosła mu satysfakcji. Jest jednak potrzebny, ma prestiż, 3 litowy samochód i sekretarkę. Żyć nie umierać, żeby jeszcze tylko żona mniej truła, że sekretarka za młoda. Do pracy Pan dostaje się w furii. K…, ch…, pi… to rytuał codziennego poranka w drodze do swego miejsca pracy. Wreszcie jest, upragnione biuro. Dlaczego się spóźnił? To jasne to wszystko ich wina, tych, co stali w korku i tych, co jechali przed nim, nawet tych, co jeszcze śpią, ich wszystkich! Nic tak wspaniale nie wpływa na poprawę humoru jak zgnojenie swojego podwładnego. Przecież zależy mu na pracy, nie podskoczy, wszyscy wiedzą, że spłaca kredyt za mieszkanie a na jego miejsce…. (Znamy pieprzenie szefa o 10 innych na Twoje miejsce). Po skonsumowaniu śniadania, wypiciu, kawy, wrzuceniu coś na ząb jest już koło południa, więc można za coś się zabrać. Pracować? Nie.. Jego motto to: „do roboty są woły i traktory”. Inni to zrobią, po to tu są. On jest by okazywali mu szacunek i by mógł kontrolować. To jego ulubione słowo jak i zajęcie. Kontrola, wszystkiego i wszystkich wokół. Tylko wtedy naprawdę czuje, że ma rękę na pulsie, że nikt nie knuje przeciw niemu. Nie jest na najwyższym stanowisku tylko, dlatego, że ktoś podkopuje jego autorytet u szefa, przecież są przyjaciółmi. Kiedy ktoś chce zamienić słowo oczywiście słyszy…”Jestem spóźniony, nie zawracaj mi głowy..”. Tak mija 8 długich godzin ciężkich starań by nie robienie absolutnie niczego wyglądało na ciężko i sumiennie wykonywaną pracę. Po opuszczeniu swego biura czeka go ciężkie życie rodzinne. Znowu żona nad wyraz artykułuje swe niezadowolenie z jego przyzwyczajeń. Dzieci….cholera, żeby jeszcze pamiętał czy je ma. Gdyby nie znikały mu pieniądze z konta na ich utrzymanie pewnie ich brak nie był by aż tak bolesny. Po obiedzie zmęczenie sięga zenitu. Jak można tak wykańczać człowieka….”no i byłem w pracy”. Tak w przybliżeniu przemija czas od poniedziałku do piątku. Wraz z sobotą przychodzi przemiana. Ten nadęty dupek przeistacza się w miłego szastającego sianem gościa, co pozwala skorzystać raz po raz nawijającym się kelnerom czy barmanom. W sumie da siego nawet lubić jak akurat trafisz darmowego drinka. Nie zapomnij wtedy podziękować, co najmniej 3 razy aż dobroczyńca machnie niedbale dłonią byś już dał spokój. To wśród tego typu ludzi coś jak zdjęcie kapelusza wśród dżentelmenów. Pokłady „luzu”, jakie w nim drzemią cały tydzień, dają się zauważyć w kwiecistych koszulach, drinkach z parasolką, czy sandałach noszonych na skarpetki. Ten luz aż bije po oczach wszystkich przypadkowych przechodniów. Jego wygląd wydaje się mówić, „mam 40 lat, ale dobry gadżet jak ryczące BMW jest największym wyznacznikiem mojej męskości. Zaraz na drugim miejscu jest 17 letni syn. Weekend pochłonąć musi tyle tysięcy złotych ile przykrych spraw go spotkało w tygodniu. Pan ważny, bo nikt nie zaprzeczy, że jest (niech spróbuje) jest pewien, że żadna znacząca postać, która miała przyjemność go spotkać na swej drodze nie zapomni tego wrażenia, jakie towarzyszy spotkaniu jego światłej postaci. Pamiętaj, więc zwykły, szary, myślący człowieku. Nie rób głupków z pochłoniętych sobą karierowiczów i nie odbieraj im szansy wykazania się w tej dziedzinie, przecież wszystko robią najlepiej.
Zaczyna się niewinnie, gdzieś pomiędzy obszarami mózgu odpowiedzialnymi za wspomnienia i lenistwo. Najpierw powoli zniechęca do wykonywania obowiązków, które wszyscy przecież, mniejsze lub większe, mamy. Później obrzydza nawet zwykłe schematy codzienności. Do czego to prowadzi? Nikt nie wie. Jak to zaleczyć? Jest wiele sposobów, jednak najlepszym, jak sądzę, jest połączenie dwóch wspaniałych wynalazków ludzkości. Pierwszy to wszystkie formy znieczulenia, zajebania sie na amen, tak by grawitacja nas sponiewierała a cała reszta otoczenia stała sie tylko szybko kręcącym sie brzydkim obrazkiem. To jednak nie wystarczy...potrzeba czegoś jeszcze. Wtyczki, łącznika czegoś co zintegruje nas z tym popierdolonym i kompletnie niesprawiedliwym światem. Czego zresztą można sie spodziewać po IV RP? Do rzeczy. Chodzi mi o zrozumienie a konkretnie o kogoś kto owe zrozumienie Ci zechce okazać. Nie dalej jak miesiąc temu wracając późnym wieczorem z uhahanej imprezy, mocno wstawiony, podczas mojej walki z nadmiarem zakrętów na prostym chodniku spostrzegłem gościa. Koleś jak koleś, normalny. Tylko wisiał sobie bezwładnie na znaku drogowym. Nie mam pojęcia ani, jaki to był znak, ani jak on sie na nim trzymał bo sprawiał wrażenie, jakby bezapelacyjnie skończył imprezę tamtego wieczoru. Kiedy już zwiało mnie w stronę wisielca, zapytałem go nie koniecznie spodziewając sie wyczerpującej odpowiedzi...co ja pieprzę, w ogóle nie myślałem, że odpowie. "Co? Ból istnienia???" Na te słowa koleś podniósł głowę, spojrzał na mnie i świszczącym głosem wybełkotał: "A skąd wiedziałeś?" Stanął na własnych, choć wciąż plączących sie, jak cholera, nogach i poszedł....jak sądzę pić dalej:) Wniosek z tego taki, że jeśli problem bólu istnienia istnieje to zawsze można liczyć na sklepy monopolowe i współodczuwających chujstwa tego świata. To w duecie zaleczy rany na pewno, ale czy na długo...?
To nie był zwykły dzień, który zaczyna się i kończy. To był po prostu dzień. Ja i paru moich znajomych daleko od domu, w lesie. Szliśmy przed siebie nie do końca świadomi czego szukamy. Prowadziłem tą grupkę amatorskich podróżników bo u nikogo nie odnotowaliśmy jakiegoś szczególnego jobla na punkcie łażenia po lesie. Nasza ścieżka z czasem przerodziła się w mokradła. Wody było po kolana....mętnej a jej przejrzystość była równa przejrzystości czarnej dziury. Gdzieniegdzie rosły ponad dwu metrowe trzciny. Czułem jak muł z dna przelewa się między moimi palcami u stóp przy każdym kolejnym kroku. Wciąż prowadziłem ich...tylko sam nie wiedziałem gdzie. Im dalej szliśmy tym wody było więcej, była wszędzie i gdyby nie trzciny i drzewa wyrastające z niej raz po raz, był bym skłonny zaryzykować, że to zwykłe jezioro. Na naszej drodze zobaczyliśmy wielką kępę trzciny, niby niczym się nie wyróżniała, jednak kiedy zbliżyłem sie do niej ostrożnie zobaczyłem, że w środku leży zwinięty ogromny wąż. Nie wiem co to było bo nie znam sie na tym cholerstwie, ale miało z 3 metry. Wyglądał na spokojnego, jak by wcale mnie nie widział. Pokazałem wszystkim za mną z czym mamy do czynienia i bezszelestnie obeszliśmy zwierzaka. Nie minęło 5 min., kiedy po prostu wryło nas w ziemię...a raczej w dno. Przed nami stał wielki 2-piętrowy dom z cegły. Dookoła była tylko woda.... Dom wyglądał na dawno opuszczony a to co zwróciło moją uwagę to okna chyba do piwnicy. Były na tyle nisko, że woda spokojnie i ospale wlewała sie do środka. Idealnie spokojna tafla wody wokół domu i cicho przelewająca sie woda do piwnicy. Nie wiem co było dalej bo parę sekund później stałem w owej piwnicy z jednym z moich towarzyszy tej dziwnej podróży. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. W ciąż miałem wody po kolana, a na ścianach tej piwnicy były połączone na każdej ścianie deską wieszaczki. Każdy je zna z szatni w szkole z gówniarskich lat. To były właśnie takie wieszaczki. Na każdym z nich wisiał czarny worek z zamkiem błyskawicznym. Nigdy nie byłem ekspertem, ale jak na mój gust to były worki na zwłoki, w dodatku wszystkie pełne!!!!l Pomyślałem: Co ja tu kurwa robię, co to jest...? Widziałem, że tych worków na ścianach, jeden przy drugim jest kilkadziesiąt....i wszystkie kurwa pełne. Osoba która była tam ze mną powtarzała tylko moje imię, co średnio do mnie docierało. Spojrzałem na okna chcąc sie jak najszybciej wydostać z tego koszmaru. Woda już się nie wlewała ospale przez dwa okna, które były tam jedynym wyjściem (drzwi nie było). Woda wpadała do środka z zajebistą wprost siłą...nie było możliwości przez to przejść. Nagle zostałem sam. Już nikt do mnie nie mówił i słychać było tylko rumor wpadających setek litrów wody. Obejrzałem się za siebie wiedząc, że tam coś jest....i faktycznie było...jeden z worków był pusty i otwarty. Brakowało tylko zaproszenia do środka...do dziś nie wiem dlaczego ale podszedłem powoli do niego, stanąłem w środku i powoli zasunąłem zamek...............................................................................................................................
"Sny: czasem ukojenie, czasem paranoje"