Zaczyna się niewinnie, gdzieś pomiędzy obszarami mózgu odpowiedzialnymi za wspomnienia i lenistwo. Najpierw powoli zniechęca do wykonywania obowiązków, które wszyscy przecież, mniejsze lub większe, mamy. Później obrzydza nawet zwykłe schematy codzienności. Do czego to prowadzi? Nikt nie wie. Jak to zaleczyć? Jest wiele sposobów, jednak najlepszym, jak sądzę, jest połączenie dwóch wspaniałych wynalazków ludzkości. Pierwszy to wszystkie formy znieczulenia, zajebania sie na amen, tak by grawitacja nas sponiewierała a cała reszta otoczenia stała sie tylko szybko kręcącym sie brzydkim obrazkiem. To jednak nie wystarczy...potrzeba czegoś jeszcze. Wtyczki, łącznika czegoś co zintegruje nas z tym popierdolonym i kompletnie niesprawiedliwym światem. Czego zresztą można sie spodziewać po IV RP? Do rzeczy. Chodzi mi o zrozumienie a konkretnie o kogoś kto owe zrozumienie Ci zechce okazać. Nie dalej jak miesiąc temu wracając późnym wieczorem z uhahanej imprezy, mocno wstawiony, podczas mojej walki z nadmiarem zakrętów na prostym chodniku spostrzegłem gościa. Koleś jak koleś, normalny. Tylko wisiał sobie bezwładnie na znaku drogowym. Nie mam pojęcia ani, jaki to był znak, ani jak on sie na nim trzymał bo sprawiał wrażenie, jakby bezapelacyjnie skończył imprezę tamtego wieczoru. Kiedy już zwiało mnie w stronę wisielca, zapytałem go nie koniecznie spodziewając sie wyczerpującej odpowiedzi...co ja pieprzę, w ogóle nie myślałem, że odpowie. "Co? Ból istnienia???" Na te słowa koleś podniósł głowę, spojrzał na mnie i świszczącym głosem wybełkotał: "A skąd wiedziałeś?" Stanął na własnych, choć wciąż plączących sie, jak cholera, nogach i poszedł....jak sądzę pić dalej:) Wniosek z tego taki, że jeśli problem bólu istnienia istnieje to zawsze można liczyć na sklepy monopolowe i współodczuwających chujstwa tego świata. To w duecie zaleczy rany na pewno, ale czy na długo...?