Ostatnie rewelacje o dokonaniach Kuby Wojewódzkiego wstrząsnęły mną…”Nagadywał do znieważenia flagi Polski”. Konkretnie chodziło o wtykanie flag Polski w zwykłe kupy. Rozumiem dlaczego niektórzy bulwersują się bo to w końcu ojczysta flaga jednak ta metafora falgi w odchodach jest dla mnie intelektualnie pobudzająca. Czy więc bodziec dający ludziom do myślenia jest mniej ważny i zasługujący na zrozumienie niż tradycyjne poszanowanie symboli? Znam ludzi dla których brelok przy kluczykach do ich auta jest podobnym symbolem, świętością, reklamą tego co mają przyjemność prowadzić na co dzień. W przypadku groźby pozbawienia ich tych wielokonnych powodów do dumy najpewniej nie będą walczyć do ostatniej krwi o symbol, o brelok z nazwą marki auta a raczej skoncentrują się jak nie stracić samego auta. Czym wiec jest symbol? Czy stał się on wartością nadrzędną ponad to, co sobą reprezentuje? Wszystkie znaki na niebie i ziemi jak i historia ludzkości na to wskazują. O ile zrozumiałe wydaje się to w czasach pojedynków, mieczy i rycerskich czynów tak w XXI wieku bywa kompletnie pozbawione sensu. Po co bronić własną piersią flagi, która jest znakiem kraju nie godnego poświęceń? Przecież większość z tych ludzi, co oburzają się na zamiar znieważenia flagi, zapytani jak im się żyje w kraju pod tą flagą odpowie, że tragicznie i z nadzieją na lepsze. Czy to nie przykre, kiedy symbol kraju staje się rzeczą nadrzędną a sam kraj schodzi na margines realnego życia? Jeśli wszyscy podobnie traktujemy pozostałe symbole to aż strach pomyśleć, w jakiej kondycji są na przykład małżeństwa, bo o obrączki się dba. Przecież same się nie wyczyszczą. A kontakty międzyludzkie, a porozumienie? To zawsze „jakoś jest” tylko po co tkwić w czymś co jest „jakieś” jak mogłoby być dobre. W ten sposób nie trudno rozszyfrować motywacje masowej emigracji z Polski do Wielkiej Brytanii jak i do innych miejsce na Ziemi gdzie symbole są szanowane, ale dopiero kiedy to czego są wyrazem jest godne szacunku. Bez prowokacji wszystko stałoby w miejscu. Nawet odważna metaforyczna krytyka wsadzania państwa, urzędu prezydenta, premiera, prymasa, organizacji czy zjawiska w gówno powinna być rozważana przede wszystkim w kategorii, „dlaczego tak się dzieje?” a nie jak teraz, „jak tak można?”. Jak widać można, a na odebranie prowokatorom powodów do tego niestety w tym kraju jeszcze nie ma perspektyw.
Po dłuższej nieobecności znów piszę żeby nie musieć mówić a żeby jednak coś zabrzmiało. Ostatnio dopadła mnie świadomość przymusu. Każdy coś musi niezależnie od stopnia wolności ustroju, w którym przyszło mu żyć. Owy determinizm dotyka wielu sfer życia od prozaicznego regularnego bywania w kiblu po papierosa w deszczu na przerwie w pracy (bo na przykład w budynku nie można palić ). Wiele rzeczy musimy, ale wersja dla zainteresowanych brzmi, że to lubimy albo, że tak sie przyzwyczailiśmy, bo kto chce sie przyznać, że coś musi? Znacznie częściej nasza polska natura podpowiada nam starą prawdę "musi to na Rusi a w Polsce kto chce..", ale czy na pewno? Zabawa z motywacją polega właśnie na tym, że coś sie musi. Jeśli byśmy nie musieli to znając życie mało komu by sie chciało. Dlatego nawet sprawy, które są naszym indywidualnym wyborem, które podejmujemy z naszej inicjatywy nazywamy przymusem (praca, szkoła itp.). Musimy spełniać pewne warunki by móc korzystać z wolności i mieć możliwość wybrać coś subiektywnie lepszego, wyższego. Dlatego by minimalizować przymus wywierany na nas przez otoczenie sami mobilizujemy sie do co raz większej liczby rzeczy, które powiedzmy sobie, średnio nam sie chce robić. W przekładzie dla tych u których kiepsko z koncentracją. Im więcej musisz teraz tym mniej później. Specjalistów od oryginalnego unikania przymusu każdy zna chociaż oni też coś muszą. Według prawa żeby jeździć samochodem śmiertelnik MUSI zdać prawo jazdy. No musi ale nie zdaje a jeździć na poważnie musi bo przecież auto jest a autobusy to wiadomo...ja też nie lubię. I co? Musieć trzeba czasem po cichu, czasem w odosobnieniu a czasem trzeba naprawdę musieć żeby coś się zachciało...muszę kończyć..