To nie był zwykły dzień, który zaczyna się i kończy. To był po prostu dzień. Ja i paru moich znajomych daleko od domu, w lesie. Szliśmy przed siebie nie do końca świadomi czego szukamy. Prowadziłem tą grupkę amatorskich podróżników bo u nikogo nie odnotowaliśmy jakiegoś szczególnego jobla na punkcie łażenia po lesie. Nasza ścieżka z czasem przerodziła się w mokradła. Wody było po kolana....mętnej a jej przejrzystość była równa przejrzystości czarnej dziury. Gdzieniegdzie rosły ponad dwu metrowe trzciny. Czułem jak muł z dna przelewa się między moimi palcami u stóp przy każdym kolejnym kroku. Wciąż prowadziłem ich...tylko sam nie wiedziałem gdzie. Im dalej szliśmy tym wody było więcej, była wszędzie i gdyby nie trzciny i drzewa wyrastające z niej raz po raz, był bym skłonny zaryzykować, że to zwykłe jezioro. Na naszej drodze zobaczyliśmy wielką kępę trzciny, niby niczym się nie wyróżniała, jednak kiedy zbliżyłem sie do niej ostrożnie zobaczyłem, że w środku leży zwinięty ogromny wąż. Nie wiem co to było bo nie znam sie na tym cholerstwie, ale miało z 3 metry. Wyglądał na spokojnego, jak by wcale mnie nie widział. Pokazałem wszystkim za mną z czym mamy do czynienia i bezszelestnie obeszliśmy zwierzaka. Nie minęło 5 min., kiedy po prostu wryło nas w ziemię...a raczej w dno. Przed nami stał wielki 2-piętrowy dom z cegły. Dookoła była tylko woda.... Dom wyglądał na dawno opuszczony a to co zwróciło moją uwagę to okna chyba do piwnicy. Były na tyle nisko, że woda spokojnie i ospale wlewała sie do środka. Idealnie spokojna tafla wody wokół domu i cicho przelewająca sie woda do piwnicy. Nie wiem co było dalej bo parę sekund później stałem w owej piwnicy z jednym z moich towarzyszy tej dziwnej podróży. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. W ciąż miałem wody po kolana, a na ścianach tej piwnicy były połączone na każdej ścianie deską wieszaczki. Każdy je zna z szatni w szkole z gówniarskich lat. To były właśnie takie wieszaczki. Na każdym z nich wisiał czarny worek z zamkiem błyskawicznym. Nigdy nie byłem ekspertem, ale jak na mój gust to były worki na zwłoki, w dodatku wszystkie pełne!!!!l Pomyślałem: Co ja tu kurwa robię, co to jest...? Widziałem, że tych worków na ścianach, jeden przy drugim jest kilkadziesiąt....i wszystkie kurwa pełne. Osoba która była tam ze mną powtarzała tylko moje imię, co średnio do mnie docierało. Spojrzałem na okna chcąc sie jak najszybciej wydostać z tego koszmaru. Woda już się nie wlewała ospale przez dwa okna, które były tam jedynym wyjściem (drzwi nie było). Woda wpadała do środka z zajebistą wprost siłą...nie było możliwości przez to przejść. Nagle zostałem sam. Już nikt do mnie nie mówił i słychać było tylko rumor wpadających setek litrów wody. Obejrzałem się za siebie wiedząc, że tam coś jest....i faktycznie było...jeden z worków był pusty i otwarty. Brakowało tylko zaproszenia do środka...do dziś nie wiem dlaczego ale podszedłem powoli do niego, stanąłem w środku i powoli zasunąłem zamek...............................................................................................................................
"Sny: czasem ukojenie, czasem paranoje"